wtorek, grudnia 08, 2009

Góry Bystrzyckie 05-06.12.2009

W miniony weekend udało mi się wyrwać wreszcie w góry, z klubem turystycznym "Halny" działającym na PP. Góry te nie są zbyt wysokie, nie są również szczególnie wymagające - ot takie mocno zalesione pagórki. Z uprzedniej wizyty w tym paśmie pamiętam, ze tam, gdzie las się przerzedzał - widoki były całkiem ładne - ten wyjazd jednak był całkowicie pod znakiem "uwaga - mgła" i widoków w zasadzie nie było. W wyjeździe towarzyszyli mi Magda i Tomek.

Pierwszego dnia wysiedliśmy w Polanicy, skąd żółtym szlakiem doszliśmy do przełęczy sokołowskiej. Następnie zeszliśmy na zielony by wejść na kamienną górę (ładny punkt widokowy, jednak nie w ten dzień ;]) gdzie zjedliśmy śniadanie (muesli z mlekiem z proszku przygotowanym na maszynce), po zejściu skierowaliśmy się na żółty rowerowy i dalej na żółty pieszy, przechodzący miedzy innymi przez Łomnicką Równię i Anielską Kopę (ponownie ładne punkty widokowe ...). Przy węźle szlaków (żółty pieszy, zielony pieszy, czerwony rowerowy) zdecydowaliśmy się przejść obejrzeć "strażnika wieczności" - pomnik niezbyt ładny, niezbyt tez okazał - ale jednak posiadający kawałek płaskiego betonu na którym można przygotować wifona :P. Po powrocie do węzła skierowaliśmy się już zielonym do schroniska "Jagodna" w spalonej, zielony szlak wiódł najpierw przyjemnie w dół - lasem i porosłymi mchem kamieniami, potem nudnym asfaltem w górę - mozolne podejście na końcu którego dodatkowo ominęliśmy zejście zielonego szlaku z asfaltu i musieliśmy nadłożyć drogi.
W schronisku po umyciu się, rozłożeniu na poddaszu i zjedzeniu pierogów, uczestniczyliśmy w "mecie" rajdu, gdzie tomek wyrywał laski ;] , ja wygrałem jakiś konkurs (zasady zrozumiałem dopiero przy ostatniej rundzie i ich nieznajomość była prawdopodobnie głównym czynnikiem decydującym o wygranej), była czekolada i grzane piwo.
Następnego dnia, wstaliśmy luzikiem o 9:00, potem całkowicie bez ciśnienia spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie, Tomek dalej wyrywał laski - tym razem na tosty ;], i przez ten brak pośpiechu wyszliśmy z Tomkiem (Magda poprzedniego dnia paskudnie obtarła sobie stopę i nie było opcji by szła) dopiero o 10:23. Dzisiejszego dnia musieliśmy wracać, więc na wielkie eskapady nie było czasu - poszliśmy raźnym krokiem na Jagodną, na szczycie widać było, że już grudzień, zjedliśmy więc po kabanosie, wypiliśmy herbatę i skierowaliśmy się w drogę powrotną.
Generalnie wyjazd był udany, choć wyjątkowo krótki - niestety nie mieliśmy możliwości pojechać na trasę 3-dniową.

Brak komentarzy: